Transport chorych – pierwszy raz w karetce!

Drodzy czytelnicy, dziś post nietypowy. Coś, czego jeszcze nie było, czyli opis pierwszych dni pracy w naszych karetkach oczami… dyspozytora, a właściwie naszej dyspozytorki! Agnieszka pracuje z nami od sierpnia – właśnie wtedy objęła stanowisko dyspozytora. Jako że wiedzy było jej za mało to zrobiła kurs KPP. Jest to kurs Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy, po którego ukończeniu zdaje się egzamin i uzyskuje tytuł Ratownika. Pozwala on na udzielania bardziej rozbudowanej pierwszej pomocy przed przyjazdem Zespołu Ratownictwa Medycznego, pomoc w działaniach wykonywanych przez lekarzy i ratowników medycznych. Agnieszce kurs umożliwił m.in. pracę na punktach wymazowych, którą połączyła z pracą dyspozytora.
Jak sama Aga nam powiedziała „coraz bardziej wkręca się w środowisko medyczne” dlatego zdecydowała spróbować swoich sił w pracy w zespole transportowym w Liberandum. Oto, co wynotowała ze swoich dni próbnych na nowym stanowisku:

Dzień rozpoczął się od wykonania wszelkich procedur związanych ze startem pracy zespołu, które były mi znane, więc nie byłam zaskoczona. Następnie wypiliśmy kawkę w oczekiwaniu na telefon od dyspozytora. Z każdą chwilą rosła zarówno moja ciekawość, jak i niepokój: Co dostaniemy? Gdzie nas wyślą?

I jest pierwsza karta transportowa! Nazwisko pacjenta dobrze mi znane z pracy dyspozytora – to nasza stała pacjentka. Jedziemy. Pogoda nie dopisuje – ulewny deszcz i wiatr… Przed nami dość spory korek. Kierowcy omijają coś, co leży na środku drogi. Dojeżdżamy na tyle blisko, by móc zidentyfikować, że to „coś” to przewrócone przez wiatr kosze na śmieci. Kierowca karetki (Jan) zatrzymuje ją, włącza sygnały świetlne i ku zdziwieniu innych kierowców zbiera przeszkodę z drogi. Chwila nieuwagi i pierwszy sukces. Dobra robota! Jedziemy dalej!

Dojeżdżamy na miejsce. Czuję stres. 1 piętro bez windy… Niby nic takiego, ale jak na pierwszy raz, wydaje się, że schody się nie kończą. Pacjentka, która ze względu na swoje schorzenia musi być transportowana w pozycji siedzącej – jak ją bezpiecznie zapakować do karetki?

Wchodzimy do mieszkania. Miłe powitanie i uśmiech pacjentki – stres powoli odpuszcza. Pełen profesjonalizm zespołu. Świetna współpraca. Nawet nie wiem kiedy, pacjentka jest już w karetce i jedziemy.

Umówiona konsultacja w szpitalu okazuje się nie umówioną. Stoicki spokój i opanowanie kierownika zespołu zrobiły na mnie wrażenie. Rozmowa z rejestracją, wyjaśnienie sytuacji i udało się – będziemy przyjęci. Szybka konsultacja lekarska i możemy wracać. Jeszcze tylko te nieszczęsne schody, które z tyłu głowy ciągle stresują. Na szczęście wszystko poszło bezproblemowo, pacjentka w swoim domu żegna nas słowami „Dziękuję kochani, jesteście cudowni”. Nic więcej dodawać nie trzeba.

Kolejny wyjazd. Pacjent z pozytywnym wynikiem badania w kierunku Covid-19. Mamy przewieźć Go ze szpitala do domu. Nic nowego – na wymazach ciągle spotykam się z chorymi na Covid-19 ludźmi. Docieramy na miejsce i znowu szok. „Janek, gdzie Ty mnie przywiozłeś?!” Idziemy długim, szpitalnym korytarzem przywodzącym na myśl horror. Ubrani w kombinezony, maski i rękawiczki poszukujemy pacjenta na oddziale podanym przez dyspozytora. Pacjenta o takim nazwisku brak. Widzę irytację u kierownika zespołu. Kurczę, sama nieraz nie dopytywałam dokładnie o oddział przyjmując zlecenie na transport. „Przecież znajdą” – myślałam. W rzeczywistości jednak nie jest to takie proste. Szpital jest ogromny.

Udało się. Odnajdujemy pacjenta. Formalności związane z wypisem trwają wieki. Czekamy, czekamy i czekamy… Już wiem, że będąc na dyspozytorni w takiej chwili bym się denerwowała – co oni tak długo tam robią? Mieli tylko zabrać pacjenta. W tamtej chwili przekonałam się na własnej skórze, że wypis pacjenta ze szpitala nie trwa kilka sekund. I wreszcie gotowe – zaczynamy powrót.

I znowu schody. Pacjent ważący 90 kg. 2 piętro. Bez windy. „Damy radę!” z uśmiechem mówi Janek. Jak dobrze, że pierwsza zmiana trafiła mi się w tak fantastycznym składzie! Janek miał rację – daliśmy radę. Wracamy na dezynfekcję. Marzę już o ściągnięciu kombinezonu. I nagle dostajemy SMS od dyspozytora – kolejny wyjazd. Ponownie pacjent zakażony wirusem SARS-CoV-2. Jako członek zespołu myślę „O nie, dlaczego znowu MY?”, ale z pracy na dyspozytorni znam odpowiedź: jesteśmy najpewniej jedynym dostępnym zespołem, bo reszta jest już w trasie. Szpital pogania więc dyspozytor też naciska. W pewnym momencie dyspozytor nakazał wykonanie przejazdu w ruchu uprzywilejowanym. Pierwszy raz jadę na sygnale i nie mogę wyjść z podziwu. Kierowca musi mieć oczy dookoła głowy. Tu jadące auta, tu czerwone, tu przejście dla pieszych… Pełen szacunek dla nich, że to ogarniają!

Dojechaliśmy do miejsca docelowego w ekspresowym tempie. Szybko zrealizowaliśmy zlecenie i wróciliśmy na bazę. Pacjentka była przemiła. Zwracała się do nas słowami „dzieci kochane” i była nam tak bardzo wdzięczna. Nie mogę uwierzyć, że w pierwszym dniu zostałam tak ciepło przyjęta zarówno przez pomocnych współpracowników, jak i przez pacjentów.

Po pięknym dniu pełnym wrażeń, już wiem, że CHCĘ TO ROBIĆ. Chcę jeździć w karetce! I jestem pewna, że w jakiś sposób uda mi się to pogodzić z pracą dyspozytora. Wiele się nauczyłam i na pewno będąc po drugiej stronie (jako dyspozytor), na wiele sytuacji związanych z wyjazdami będę miała zupełnie inne spojrzenie.