Transport medyczny i sanitarny
Jak Pan Marek wrócił do domu, skoro połamał obie nogi?
Zmiana jest częścią życia. Od tak oczywistego zdania zacznę tę opowieść, bo to zmiana zasiała ziarno, z którego wykiełkowała ta historia. Historia Pana Marka do złudzenia przypomina historię mojego taty. W pracy było słabo, zarobki nie te, a i trochę kredytów się nazbierało. Trzeba było podjąć decyzje o zmianie. Pan Marek zrezygnował z pracy w sklepie i wsiadł za kółko. Jeździł międzynarodowe trasy, po 2-3 tygodnie nie było go w domu.
Kobieta, która zadzwoniła do nas, nie była ani roztrzęsiona, ani roszczeniowa. Była zwyczajnie miła i konkretna, chociaż dało się wyczuć rezygnację w jej głosie. Z rozmowy dowiedziałem się, że mąż miał wypadek i chcą, aby wrócił do domu. Szpital w Niemczech nie był im po drodze, a ona po prostu chce być przy nim. Pan Marek miał połamane obie nogi, dodatkowo kilka mniejszych urazów. Ciężko w takiej sytuacji wsiąść do auta, więc jedynym rozsądnym wyborem stał się transport karetką.
Nie byliśmy pierwszymi, do których zadzwoniła. Ja to rozumiem, każdy szuka rozwiązań optymalnych w swojej sytuacji. Transport medyczny czy sanitarny to dla wielu tylko wożenie a ona w końcu chciała tylko przywieźć męża. Najpierw okazało się, że połowa firm nie zdecyduje się wozić pacjenta, który może wymagać podania leków przeciwbólowych. Gdy znalazła w końcu taką, która to zrobi, okazało się, że może mogliby przyjechać w przyszłym tygodniu. Na samym końcu, jedna z firm zaproponowała, że wykona transport, ale tylko… z asystą lekarza. Jak cytowała „pacjent w tak ciężkim stanie wymaga ciągłego nadzoru lekarza, my nie zdecydujemy się sami, ale cena będzie…”. Tak, cena za transport w takim zespole jest czasami o 60-70% wyższa. Pani Monika nie jest ani pielęgniarką, ani lekarzem. Nigdy nie zdobyła wykształcenia medycznego, najbliżej tego była, gdy w czasie szkolenia BHP ktoś w pracy tłumaczył jej co to resuscytacja. Znalazła się w kropce, bo okazało się, że to pozornie proste zadanie zaczyna przerastać nie tylko ją, ale też wszystkich specjalistów w koło. W pewnym momencie ogarnęła ją wizja przeprowadzki do Niemiec, chociaż na te parę tygodni. Chodziło tylko o to, żeby powiązać jakoś koniec z końcem a jak dojdzie do siebie to wrócić do domu.
Wtedy Pani Monika trafiła do nas. Część historii, które poznałem, w czasie naszych rozmów naprawdę mrozi krew w żyłach. Serio ktoś tak podchodzi do transportu pacjentów?! Straszne. . .
Wracając do ustaleń – na szczęście udało nam się przekonać żonę Pana Marka, że przeprowadzka nie jest potrzebna. Poczuła wreszcie, że trafiła w odpowiednie miejsce. Przyznała się, że nie miała nadziei na to, że to się uda. Naprawdę myślała, że to jest nie do zrobienia.
Szybko znaleźliśmy termin i wyjechali po pacjenta około 1:00 następnej nocy. Lekarze na miejscu wiedzieli, o której mniej więcej będziemy i przygotowali wszystko na czas. Zespół na oddziale spędził maksymalnie 30 minut i rozpoczął powrót do Polski, do niewielkiej miejscowości na północy województwa małopolskiego. Ratownicy miło wspominają Pana Marka, bo mimo tego, co mu się przytrafiło, nie opuszczał go dobry humor. Był bardzo zadowolony z karetki, jak mówił „Bez gwiazdy nie ma jazdy”, prawda? 😉
Mercedes majestatycznie sunął po autostradzie, leki kapały w rytm muzyki. Czy domyślacie się, co mogło być największym wyzwaniem w czasie tej trasy? Tak, tak – to ludzka fizjologia. W końcu ciężko wyjść do toalety mając obie nogi w gipsie. Na szczęście to też było przewidziane wcześniej i ta mała przeszkoda została pokonana jeszcze przed rozpoczęciem trasy.
Po 26 godzinach zespół parkował już karetkę w miejscu stacjonowania. Zmęczeni, ale zadowoleni ratownicy, po szybkim sprzątaniu wrócili do domów. Pani Monika dzwoniła na następny dzień, dziękowała za to wszystko, co dla nich zrobiliśmy. Rozmowę zakończyła jak większość, słowami „do zobaczenia”.
Z Panem Markiem i Panią Moniką nasz zespół miał okazje spotkać się jeszcze raz. Razem pojechaliśmy do centrum rehabilitacji, gdzie kontynuowali starania o powrót do pełnej sprawności. Zaskoczyli mnie, bo „do zobaczenie” słyszane od naszych klientów to często to samo co „dziękuje, ale więcej nie będziemy was potrzebować”.
Mam nadzieje, że ta krótka historia spowodowała na Twoich ustach taki sam uśmiech, jaki powoduje na moich. Pokazuje ona też jasno, po co to robimy – w końcu jesteśmy, by pomagać! A szczęśliwe zakończenia to te, które kochamy w naszej firmie najbardziej.