Czy transport do szpitala może być satysfakcjonujący? Historia Justyny.

Historia Dyspozytorki Agnieszki okazała się strzałem w dziesiątkę – nie tylko dlatego, że spodobała się Wam, ale również dlatego, że Aga była bardzo zadowolona z rezultatów tego eksperymentu. Postanowiliśmy go powtórzyć, ale tym razem z dyspozytorni na karetkę zesłana została nasza czerwono-włosa piękność, czyli Justyna.

Justyna podsumowując swój pierwszy dzień w karetce użyła takich słów:

„Co mnie zaskoczyło?

Wdzięczność pacjentów i uśmiechy na ich twarzach, mimo niejednokrotnie trudnych sytuacji życiowych.

Jeśli jesteście ciekawi szczegółowej relacji z tego dnia, czytajcie dalej!

Dzień rozpoczęliśmy od sprawdzenia wyposażenia karetki. Iza, która była kierownikiem zespołu, pokazała mi szczegółowo sprzęt dostępny w pojeździe oraz medykamenty, które wspólnie przeliczyłyśmy, potwierdzając gotowość karetki do pracy.

Następnie, po zakończeniu wszystkich formalności, wróciłyśmy do budynku, by oczekiwać na wezwanie dyspozytora.

I wreszcie zadzwonił telefon. Jak się spodziewałam, był to pierwszy transport tego dnia, dla naszego zespołu. Transport pacjenta na ściągnięcie szwów i z powrotem do domu.

Zebraliśmy się sprawnie, wsiedliśmy do karetki i w drogę! Niestety, napotkaliśmy spore utrudnienia na drodze, jakimi były poranne korki – taki urok naszego Krakowa. Mimo to udało nam się dotrzeć na czas, a przez okno wypatrywała nas już mama pacjentki, nawigując wejście do właściwej klatki.

Wzięliśmy ze sobą „krzesełko” i udaliśmy się do mieszkania. Musieliśmy wdrapać się aż na czwarte piętro, w dodatku bez windy. Na górze przywitała nas wspomniana już wcześniej mama pacjentki i zaprosiła nas do mieszkania. Wewnątrz siedziała starsza pani, z szerokim uśmiechem na ustach – nasza pacjentka. Opowiedziała nam w skrócie, jak doszło do tego, że złamała kość udową, a my w międzyczasie – podtrzymując rozmowę – zajęliśmy się przenoszeniem jej na krzesełko. Ostrożnie, wspólnymi siłami z Piotrkiem, znosiliśmy pacjentkę schodek po schodku z czwartego piętra. Przyznam szczerze, nie było to łatwe zadanie. Wymagało szczególnej uwagi i ostrożności oraz współpracy pacjentki z nami – musiała zachować spokój i niczego się nie obawiać, by nie utrudniać zniesienia.

Po chwili udało nam się bezpiecznie dotrzeć na dół i  ulokować pacjentkę w karetce. Ruszyliśmy i po kilku minutach byliśmy już w Szpitalu Rydygiera. Szybko zorientowaliśmy się, w którym kierunku udać się na zdjęcie szwów i – ku mojemu zdziwieniu – przyjęcie odbyło się w ekspresowym tempie. Bardzo sympatyczna Pani Doktor zajęła się profesjonalnie naszą pacjentką i w ciągu kilku minut mogliśmy opuścić placówkę, aby odwieźć pacjentkę z powrotem do domu.

W drodze powrotnej wymieniłam kilka zdań z mamą pacjentki i nawet nie zauważyłam kiedy czas upłynął, a już byliśmy na miejscu. Ponownie wzięliśmy starszą panią na krzesełko i tym razem czekało nas nie lada wyzwanie. Musieliśmy wnieść pacjentkę z powrotem na czwarte piętro. Było to zdecydowanie trudniejsze niż schodzenie w dół, ale wspólnymi siłami daliśmy z Piotrkiem radę! Zrobiliśmy po drodze kilka przerw między piętrami, ale udało się. Obie kobiety były nam ogromnie wdzięczne, jak powiedziały – za profesjonalizm i przede wszystkim za nasze uśmiechy na twarzach. Podziękowaliśmy za miłe słowa i pożegnaliśmy się, by wrócić do dalszych obowiązków.

Wracając na bazę, nasz kierowca – Piotrek, zauważył, że coś jest nie tak z jednym kołem. Zeszło powietrze. Po dokładnym sprawdzeniu, okazało się, że w oponę wbiła się śruba. Zgłosiliśmy ten fakt dyspozytorowi, założyliśmy zapasowe koło, a z uszkodzonym udaliśmy się do wulkanizatora.

Naprawa poszła sprawnie i mogliśmy już spokojnie wrócić do naszego miejsca stacjonowania na ul. Złocieniową 20. Gdy dotarliśmy na miejsce, nie minęła chwila, a już otrzymaliśmy od dyspozytora kolejne zlecenie. Tym razem naszymi pacjentami okazało się rodzeństwo z Ukrainy wraz z matką. Transport odbył się szybko i sprawnie, ponieważ mimo objawów infekcji i osłabienia, dzieci mogły poruszać się o własnych siłach. Zawieźliśmy ich do Szpitala Dziecięcego i bezpiecznie trafili do izolatki. Razem z Izą pożegnałyśmy się z nimi i życzyłyśmy powodzenia.

Kierownik zespołu poinformował dyspozytora o zakończonym zleceniu i dostaliśmy zgodę na powrót do miejsca stacjonowania. Po przyjeździe postanowiliśmy coś zjeść. Szczęśliwie mieliśmy na to czas. Dobrze, że tak wyszło bo wszyscy zdążyliśmy już zgłodnieć.

I znów zadzwonił telefon. Otrzymaliśmy kolejne zlecenie, które jak się okazało, było naszym ostatnim w tym dniu. Musieliśmy odebrać małego pacjenta ze szpitalnego oddziału i przetransportować Go do domu w Pilicy.

Kiedy dotarliśmy do szpitala, trochę pobłądziliśmy, ale udało nam się wreszcie odnaleźć właściwy oddział. Na miejscu powitały nas bardzo sympatyczne panie pielęgniarki, co mnie osobiście zaskoczyło, ponieważ kilka lat wcześniej miałam dosyć nieprzyjemne doświadczenia z personelem w tym miejscu.

Pielęgniarki zaprowadziły nas do sali, w której wraz z dzieckiem oczekiwał na nas jego Tata. Pomógł on nam wziąć dziecko i położyć na noszach – dzięki temu pacjent czuł się bezpieczniej, bo czuł znajomy dotyk. Chłopiec był podpięty do respiratora, więc trochę potrwało przepięcie całego sprzętu.  Gdy wszystko było już gotowe, nadszedł czas na umieszczenie pacjenta w karetce. Iza jako kierownik zespołu i ratownik medyczny z oczywistych względów usiadła z tyłu wraz z pacjentem i Jego opiekunem. Ja zajęłam miejsce obok kierowcy – miejsce kierownika :D.

Ponownie natknęliśmy się na korki – tym razem te popołudniowe. Droga była długa i męcząca. Jak dotarliśmy na miejsce, zaczęło się już ściemniać. Chłopiec trafił do domu, a my spakowaliśmy nosze i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Krakowa. Karetka wymagała już napełnienia baku, więc zjechaliśmy na stację zatankować zarówno karetkę jak i spragnione kofeiny organizmy.  Następnie ruszyliśmy w dalszą trasę.  Na Złocieniową dotarliśmy już gdy było całkiem ciemno. Oficjalnie zakończyłam swój pierwszy dyżur na zespole transportowym. Pomogłam posprzątać karetkę i z uśmiechem pożegnałam się z ekipą. Dzień minął mi bardzo szybko i czułam wielką satysfakcję z tego, co miałam okazję robić, czyli pomagać innym ludziom.