Wywiady z pracownikami
„Zdecydowałam się spróbować swoich sił w ratownictwie medycznym. „


Dlaczego zostałaś ratownikiem medycznym?
Historia sięga wczesnych lat mojego dzieciństwa, to właśnie wtedy rozpoczęła się fascynacja światem medycyny i już jako mała dziewczynka postanowiłam, że gdy dorosnę zostanę tancerką lub lekarką. Bycie tancerką zeszło na boczny plan i pozostało moją pasją. A medycyna stała się największym marzeniem. Jednak po latach prób, nie udało mi się dostać na medycynę. Mimo to, nie wyobrażałam sobie siebie w innym zawodzie niż medycznym.
Zdecydowałam się spróbować swoich sił w ratownictwie medycznym. Szybko zorientowałam się, że najwyraźniej właśnie to było mi pisane.
Moi rodzice wspominają, że kiedy byłam mała, w moim pokoju królowały plastikowe stetoskopy i strzykawki, było ich zapewne więcej niż lalek. Lalki oczywiście też były, ale każda z nich miała plasterek, opatrunek lub bandaż. U Dziadków w regale z książkami znalazłam kiedyś Encyklopedię Zdrowia – stare wydanie z pożółkłymi, charakterystycznie pachnącymi kartkami (uwielbiam takie). Jako nastolatka uwielbiałam ją czytać, wierząc, że umożliwi mi to kiedyś udzielanie pomocy innym. Kiedy w domu ktoś chorował, podwijałam rękawy, parzyłam zioła i przygotowywałam zestaw potrzebnych leków sprawdzają skrupulatnie przeznaczenie i dawkowanie. Robiłam też pomiary temperatury, ciśnienia i glukozy, monitorując „przebieg” przeziębienia lub grypy (śmiech).
To wszystko co przytoczyłam powyżej, to sfera jeszcze dziecięcych marzeń. Lecz zanim skończyłam 18 lat, moja Mama ciężko zachorowała, była Jej niezbędna pomoc nas wszystkich. Pomimo bardzo trudnego emocjonalnie czasu, przez cały ten okres zajmowałam się zmianą opatrunków po zabiegu operacyjnym. Później zajęłam się robieniem zastrzyków przeciwzakrzepowych, pielęgnacją Jej i pomocą w powrocie do formy. Wtedy wiedziałam już na pewno, że nie będę wykonywać innego zawodu niż medyczny. Moja rodzina też to wiedziała 😊

Co najbardziej lubisz w swojej pracy?
Coś, co jest najbardziej charakterystyczną cechą tego zawodu to fakt, że każdy dyżur wygląda inaczej. Każdy dyżur to nowi ludzie, nowe historie, nowe doświadczenia i nowe postępowania. Jest to zawód, który stawia przed człowiekiem codziennie nowe wyzwania, nie pozwala stać w miejscu, popycha do rozwoju i rozszerzania wiedzy. Zgodnie z bardzo popularną teraz ideą „lifelong learning”. Oznacza ona podejmowanie ustawicznego uczenia się i przystosowania do szybkich zmian. W myśl za tą ideą, my – ratownicy, powinniśmy podejmować wszelkie działania, by nie poprzestawać na tym, czego już udało nam się dowiedzieć, ale dążyć do tego, by wciąż szukać nowych odpowiedzi na nurtujące nas czasem w trakcie dyżuru pytania.
Kiedy na dyżurze udaje nam się czasem spotkać we wspólnej kuchni i wypić łyk (zimnej oczywiście) kawy – w tle opowiadane są przypadki pacjentów, które każdy z nas miał okazję ostatnio widzieć. Tych historii nie ma końca. Co jest najlepszym dowodem na to, że zawsze będzie coś, czego będziemy się douczać, ulepszać, próbować nowych, jeszcze lepszych metod postępowania w danych przypadkach. Co ważne, KAŻDY przypadek jest inny, można w ciągu jednego miesiąca trafić na trzydziestu pacjentów z bólem w klatce piersiowej, ale u każdego z nich będą występowały inne okoliczności zdarzenia, inny zestaw chorób współistniejących, inne przeciwwskazania do przyjmowania konkretnych leków. Dlatego do każdego podchodzimy bardzo indywidualnie, nie da się zastosować jednego konkretnego schematu postępowania dla wszystkich pacjentów z daną jednostką chorobową. To powoduje, że tu nigdy nie ma miejsca na rutynę, czy nudę.

Największe wyzwanie/ciekawa historia?
Największym wyzwaniem w pracy ratownika medycznego jest odpowiedzialność i decyzyjność. Podejmowanie decyzji, od których zależy ludzkie zdrowie i życie jest jednym z najtrudniejszych elementów. Tak jak podejmowanie decyzji o wdrożonym postępowaniu, farmakoterapii. Z jednej strony wszyscy jesteśmy ludźmi, każdy z nas czasem popełnia błędy. Ale tu nie ma miejsca na błędy, mogą one zbyt dużo kosztować. Jest miejsce na to, by w porę zorientować się, że coś nie jest najlepszym pomysłem i wybrać inną drogę postępowania. Wyzwaniem są również momenty, kiedy emocje biorą górę. Każdy kto pracuje w tym zawodzie, ma swój bagaż osobistych doświadczeń, każdego coś innego porusza. Jak to się mówi: my w ciągu jednego 12-godzinnego dyżuru widzimy czasem więcej ludzkich tragedii, niż przeciętny człowiek zdoła zobaczyć przez całe swoje życie. Pod naszym pięknym, pomarańczowym uniformem również kryje się człowiek – który nie jest z kamienia, ma swoje emocje, słabości.
Praca ratownika wymaga niejednokrotnie tego, by połknąć własne łzy, opanować wzruszenie i z godnością i szacunkiem przekazać rodzinie pacjenta najgorsze informacje lub ścisnąć rodzinę pacjenta za ramię mówiąc, jak bardzo nam przykro i że podjęliśmy wszelkie działania, by uratować pacjenta. Jednym z większych wyzwań jest również absolutnie niedopuszczalny brak szacunku ze strony lekarzy SOR-u, na którym przekazujemy naszych pacjentów. Lekceważenie i upokarzające traktowanie jest na porządku dziennym. Pamiętam jak dziś, jak lekarz dyżurny SOR-u pokpiewczym tonem skomentował postepowanie ratowników z karetki, mówiąc „Widze, że nawet tak prostej rzeczy jak wkłucie (wenflon) nie potraficie założyć”. Nie zastanawia się on jednak wówczas nad tym, że warunki, w których działają ratownicy są niejednokrotnie ekstremalne i niczym nie przypominają ciepłej, schludnej sali ćwiczeniowej, na której w trakcie studiów uczymy się medycznych czynności ratunkowych. Ratownicy, którzy przywieźli wspomnianego wyżej pacjenta próbowali wielokrotnie (lecz niestety bezskutecznie) założyć wenflon w mieszkaniu pozbawionym światła, po ratownikach skakał pies pacjenta przeszkadzający we wszelkich czynnościach, a w pokoju obok krzyczał pijany, agresywny kolega.
Jeśli miałabym przytoczyć jakąś ciekawą historię, z pewnością pierwsza jaka przychodzi mi na myśl, to pacjentka głuchoniema, z którą jak wiadomo, porozumiewanie się jest znacznie utrudnione. Nie znam języka migowego, który umożliwiałby mi „zamiganie” kilku zdań lub pytań, lecz przypomniałam sobie wówczas, że na studiach mieliśmy alfabet migowy. Co prawda „miganie” liter jest jak literowanie słów – bardzo długo trwa i trzeba się trochę napracować. Złożenie paru prostych słów w jedno zdanie zajęło dobrych kilka minut. Lecz uśmiech pacjentki, która zorientowała się, że może się ze mną porozumieć – ten uśmiech i wdzięczność w oczach zapamiętam na zawsze. Tak niewiele, a tak wiele zarazem 😊
Jednymi z najmilszych momentów tej pracy jest to, kiedy widzimy prawdziwą miłość. Zdaję sobie sprawę, jak patetycznie to brzmi, ale proszę sobie wyobrazić parę staruszków, którzy mają 90 lat, są ze sobą 70 lat i nadal trzymają się za swoje pomarszczone, zniszczone dłonie. Widok starszego Pana, któremu mówimy, że zabieramy Jego żonę do szpitala, a On ledwo chodząc kuśtyka o lasce do pokoju obok, przynosi żonie ciepły szalik i owijając jej szyję całuje ją w czoło, mówiąc:
„Nie zmarznij, kochanie i wróć do mnie szybko proszę, bo wiesz, że ja bez Ciebie…”.
Dzisiejszemu światu brakuje właśnie takiej miłości.