„Zabezpieczenie medyczne utwierdziło mnie w przekonaniu, że Ratownictwo to właściwa ścieżka rozwoju dla mnie”

Szczęściarzem na zdjęciu, pomiędzy pięknymi kobietami, jest Mateusz Różycki. Mateusz pracuje w Liberandum już półtora roku jako Ratownik KPP, a od jakiegoś czasu jest także liderem jednego z teamów wyjazdowych. 
 
Równocześnie Mateusz studiuje Ratownictwo Medyczne i jest motocyklistą. W wolnych chwilach jak sam określił, włóczy się po górskich szlakach, nocując w schroniskach lub pod gwiazdami. Natomiast długie, zimowe wieczory wypełnia szeroko pojętym modelarstwem.
Mateusz godził się odpowiedzieć nam na kilka pytań, a wywiad z nim znajdziecie poniżej:
 

CZYM SIĘ ZAJMUJESZ?

Jestem ratownikiem kwalifikowanej pierwszej pomocy, a jednocześnie jestem studentem trzeciego roku na kierunku Ratownictwo Medyczne na jednej z krakowskich uczelni. W Liberandum jestem zatrudniony od półtorej roku. Od samego początku w tej firmie pracuje na stanowisku kierowcy lub ratownika w zespole wyjazdowym. Obecnie – od nieco ponad pół roku – jestem także liderem teamu drugiego. Wraz z Izabelą – liderką teamu trzeciego – do naszych obowiązków należy nadzorowanie miejsca stacjonowania naszych zespołów przy ul. Złocieniowej 20. Mieści się w tym m.in.: układanie grafików dla naszych zespołów, czuwanie nad ciągłością pracy, dbanie o zaplecze dla zespołów transportowych oraz o bieżące i codzienne sprawy związane z wyjazdami i zespołami. Dodatkowo, jednym z moich ważniejszych obowiązków jest opieka nad magazynem medycznym. Mówimy tu o rękawiczkach, środkach opatrunkowych, maskach do tlenoterapii, pakietach IBOP (czyli indywidualnych pakietach ochrony biologicznej), płynach do dezynfekcji, workach na śmieci, prześcieradłach itd… długo można by wymieniać. Ogólnie – skupiam się na pilnowaniu, by wszystko co potrzebne do realizacji transportu zawsze było dostępne dla zespołów.

W swoim teamie mam 13 osób, wystarczająco by zapewnić obsadę dla dwóch zespołów. Jeden z nich to zespół dobowy, pracujący nieprzerwanie 24 h na dobę, siedem dni w tygodniu. Drugi zespół pracuje tylko w dni robocze w godzinach od 7 do 19. Mimo, iż z 13 osób tylko pięcioro jest ode mnie młodszych, nie czuję trudności w kierowaniu osobami starszymi ode mnie. Czuję się odpowiedzialny za ten team – mój team. W końcu to do mnie pierwszego zwracają się z każdym problemem dotyczącym pracy, zarówno zawodowym jak i niejednokrotnie także prywatnym.

JAK WYGLĄDA TWÓJ DZIEŃ PRACY?

Kiedy jestem na zespole wyjazdowym, to jak każdy członek zespołu wyjazdowego najpierw sprawdzam karetkę przed dyżurem – kontroluję stan techniczny i wyposażenie wewnątrz, a następnie oczekuję na kartę wyjazdową od dyspozytora. Wyjazdy są bardzo różne, od realizacji umowy ze szpitalem, przez komercyjne transporty, po wymazy i wyjazdy na zabezpieczenia. Nie ma żadnego schematu lub powtarzalności. W tym zawodzie każdy dzień jest inny.

Zupełnie inaczej jest, gdy jestem w biurze. Zawsze miewam trochę problem z odpowiedzią na pytanie „jak wygląda mój dzień w pracy”, ponieważ tutaj oprócz tych powtarzalnych czynności jak układanie grafiku czy dbanie o magazyn pojawia się szeroki wachlarz innych. Tutaj głównie zaliczył bym „realizacje projektów”. Często są to polecenia od przełożonych czy dyspozytorów związane z rozwojem zespołu albo miejsca stacjonowania. Od kolorowych tabelek, poprzez wyszukiwanie potrzebnych informacji albo kontrole, które są zlecone, pod niecodziennym kątem. Poza tym jestem strażakiem – pomagam gasić pożary dnia codziennego.

SKĄD POMYSŁ NA PRACĘ W RATOWNICTWIE MEDYCZNYM?

Pierwszą styczność z szeroko pojętym ratownictwem miałem dwanaście lat temu. Wtedy właśnie wstąpiłem do młodzieżowej drużyny pożarniczej w swojej jednostce OSP. Na początku niewiele mogłem. Czekałem na 18 urodziny. Chwilę po nich uczestniczyłem w kursie strażaka ratownika. Po nim mogłem jeździć do zdarzeń, wypadków i pożarów. Jednak nie do końca czułem się spełniony w tym co robiłem. Trzy lata temu zapisałem się na kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy. To było tak naprawdę pierwsze poważniejsze spotkanie z ratownictwem. Po kursie zdobyłem kwalifikacje, które pozwoliły mi korzystać w straży ze sprzętu medycznego. Pół roku po kursie, wraz z kolegą zapisałem się na pielgrzymkę jako zabezpieczenie medyczne jednej z grup. Potem było kilka innych zabezpieczeń, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że to jest właściwa ścieżka rozwoju dla mnie. Dwa i pół roku temu pojechałem z przyjacielem do sklepu. Zostawiłem go z kompletem moich dokumentów w moim samochodzie, sam wziąłem tylko swoją kartę płatniczą. Wróciłem po 15 minutach, a on poinformował mnie, że podczas mojej piętnastominutowej nieobecności zapisał mnie na studia. I tak to się zaczęło i tak zostało.

 

JAK DOSTAŁEŚ SIĘ DO LIBERANDUM?

O istnieniu tej firmy słyszałem dużo wcześniej niż wysłałem tam swoje CV. Ale szczerze mówiąc… ktoś mnie tam przyprowadził. To był Janek. Druga fala pandemii, półtorej roku temu. Zadzwonił do mnie, powiedział, że jeśli chcę tą pracę, to mam wysłać CV teraz bo jest mało ludzi, a masa pracy. Wtedy byłem już ratownikiem KPP, poza tym posiadałem „wkładkę” do prawa jazdy, czyli zezwolenie na kierowanie pojazdem uprzywilejowanym. Wysłałem CV, zadzwonili chyba jeszcze w tym samym dniu i zaprosili mnie na dzień próbny. Skoro po jednym dniu zostałem, to chyba byli zadowoleni J I tak to się zaczęło.

NAJWIĘKSZE WYZWANIE/CIEKAWA HISTORIA?

Tutaj każdy dzień jest wyzwaniem, tutaj nie ma dni nudnych. Mimo, iż pozornie wydaje się, że ta praca jest monotonna, to jest bardzo zróżnicowana.

Myślę, że jednym z największych wyzwań było objęcie stanowiska lidera. Sama propozycja musiała zostać przemyślana, ale prawdziwe wyzwania zaczęły się pierwszego dnia w biurze. Dziś wiem, że objęcie tego stanowiska, to była dobra decyzja. Niemniej codziennie mam takie – jakby to nazwać – ciarki na plecach; że coś zawale albo nie podołam jakiemuś wyzwaniu. Ale właśnie to daje mi niesamowitego kopa i motywacje do dalszej pracy.

A ciekawych historii? Jest cała masa. Nie tylko ciekawych, ale też wzruszających. Ciężko mi wybrać, tą, która byłaby najciekawsza. Każdy Pacjent jest inną historią, każdy nam coś opowiadał, w jakiś sposób się zwierzał, otwierał przed nami bardziej lub mniej. Należy pamiętać, że znaczna część naszych starszych pacjentów  to osoby samotne – niestety. Pewnie rzadko mają możliwość porozmawiać z kimś i opowiedzieć historię swojego życia. Najmłodsza moja pacjentka, którą miałem w karetce miała 4 tygodnie, najstarsza 106 lat.

Pamiętam odwóz z Izby Przyjęć szpitala Dietla w Krakowie na ul. Kołłątaja – starsza, bardzo poczciwa kobieta, miała koło 90 lat, w dodatku zdiagnozowany wirus covid. Zawsze przy odwozach ze szpitala do domu pytam, „czy ktoś jest w domu?”, „czy ktoś będzie na Panią/Pana czekał?”. Staruszka pokiwała tylko głową i powiedziała, „tak, mąż na mnie czeka w domu”. Po dojeździe pod wskazany adres, naszym oczą ukazał się widok starszego mężczyzny stojącego w progu drzwi do kamienicy. Ubrany był w garnitur, koszulę, krawat, a w ręce trzymał mały bukiecik róż. Wyszliśmy z jego żoną z karetki, przywitał nas, żonę ucałował, wręczył jej kwiaty, wziął pod rękę i razem poszli do mieszkania.

Kolejną taką historią stał się odwóz starszego mężczyzny – Pan Franciszek – 101 lat, jechał ze szpitala do swojego mieszkania niedaleko placu żydowskiego na krakowskim Kazimierzu. Po dojechaniu przed kamienicę i wniesieniu pana Franciszka na 2 piętro, drzwi otworzyła nam jego żona – imienia żony nie pamiętam, ale z naszej rozmowy wynikło, że ma już całe 98 lat. W mieszkaniu na ścianie, w przedpokoju wisiały zdjęcia, jego żona ściągnęła jedno z wielu, pokazuje na nim chłopca w wieku około 7 lat obok dorosłego, nieco starszego mężczyzny. Po pytaniu „kto to?” żona z dumą odpowiedziała, „to mój mąż z Marszałkiem Józefem Piłsudzkim na Rynku Głównym w Krakowie, w latach 30 ubiegłego wieku”. Pierwsze co pomyślałem – wiozłem człowieka, który stał obok gościa, o którym piszą podręczniki do historii. Potem w trakcie krótkiej rozmowy, zapytałem (nieco wścibsko): jak długo jesteście Państwo po ślubie? (nie mogłem odejść bez tej informacji). Żona delikatnie się uśmiechnęła i powiedziała „miesiąc temu minęło 80 lat”.

Kiedyś, po odwiezieniu starszej pacjentki do domu, uśmiechnęła się do nas i powiedziała „życzę Wam panowie, byście żyli tak, żeby nie było szkoda umierać” – pamiętam, że trochę nas to chwyciło za serce. Na pożegnanie machała nam z okna kamienicy jak wsiadaliśmy do karetki J

Przykrymi transportami są zazwyczaj trasy między Szpitalnym Oddziałem Ratunkowym  Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego (USD), a oddziałem psychiatrii dziecięcej na Kopernika 21a. Najczęściej jeździmy tam z młodzieżą po (na szczęście) nieudanych próbach samobójczych. Sytuacja, o której opowiem miała miejsce na samym początku mojej pracy. Młoda dziewczyna (coś koło 16 lat) chciała skończyć ze swoim życiem. Całe szczęście jej się nie udało. Po przyjeździe na SOR USD i załatwieniu formalności, zaprosiliśmy dziewczynę z jej mamą do karetki. Moja koleżanka z zespołu usiadła z tyłu wraz z pacjentką. W czasie drogi zaczęły ze sobą rozmawiać – o czym? Nie mam pojęcia, nie pamiętam i mało co słyszałem siedząc z przodu za kierownicą. Finał jest taki, że nasza pacjenta się rozpłakała, zaczęła przepraszać mamę, mówić, że nie chciała tego zrobić, że sobie nie radzi, nie czuje wsparcia… Finalnie wysiadła z karetki na Kopernika jako zupełnie inna osoba niż wsiadała do niej 20 minut wcześniej. Chyba zrozumiała, że samobójstwo nie jest rozwiązaniem żadnego problemu.

Wiecie jaki jest najgorszy oddział, na jakim kiedykolwiek byłem?  Nie jest to oddział udarowy, ani hematologia, ani neonatologia. Nawet oddział oparzeń dzieci w szpitalu Rydygiera jest ‘niczym’ w porównaniu z onkologią dziecięcą na Wielickiej 265. Podziwiam personel, który pracuje tam na co dzień. Trzeba mieć nerwy. Jakiś czas temu odwoziliśmy z stamtąd ośmioletnią dziewczynkę. Ma guza mózgu. Mimo to, szalenie pogodne dziecko, radosne, uśmiechnięte, można by powiedzieć, że szczęśliwe, a dodatkowo bardzo dojrzałe jak na swój wiek i świadome swojego stanu zdrowia. Podczas drogi dziewczynka powiedziała nam, że jeśli wyzdrowieje to jej marzeniem jest zostać ratownikiem, albo pielęgniarką i że zawsze chciała zobaczyć jak wygląda karetka i poznać ratowników. Po przyjeździe pod dom, wraz z kolegą z zespołu pokazaliśmy dziecku całą karetkę. Wyciągnęliśmy torbę reanimacyjną, zestawy do intubacji, pokazaliśmy jej defibrylator i masę naszego sprzętu. Nawet miała okazję posiedzieć na przednich fotelach. Mama stała ze łzami w oczach w progu domu, bo dziecko nie chciało wyjść z karetki. Mam nadzieję, że dziewczynka – tak jak ja – ten dzień zapamięta na zawsze.

GDYBYŚ MÓGŁ DRUGI RAZ WYBIERAĆ TO CZY ZDECYDOWAŁBYŚ SIĘ NA PRACĘ JAKO RATOWNIK?

Zdecydowanie tak. Aktualnie nie widzę siebie w żadnym innych zawodzie. Gdybym mógł wybierać, zdecydowałbym się na ten kierunek studiów 3 lata wcześniej i poszedł na niego od razu po szkole średniej.